Poznanie od kuchni, jak robi się radio czy telewizję, rozczarowuje. Bo jest tak? ?roboczo?. Plątanina korytarzy i pomieszczeń o różnym przeznaczeniu. Kable, światła, przesłony, zasłony i zastawki różnego rodzaju. A wokół tego wszystkiego ludzie, którzy wykonują rozmaite zadania. Każdy jest od czegoś. Trudno nawet spamiętać, kto czym się zajmuje, bo wszystko ma swoją tajemniczą nazwę odkodowywaną przez ludzi z ?branży?. Jedno jest pewne: za kamerą nie stoi kamerzysta, a operator. A szczeniaczki to małe reflektory stojące na podłodze, które nie włączają się, a załapują. Wszystko po to, by słuchacze i oglądacze mogli dostać produkt doskonały, odświętnie przystrojony, podrasowany. Bo najważniejsze to sprawić, by uwierzyli, że jest właśnie tak, jak można zobaczyć w telewizji. I większość z nas daje się uwieść tej telewizyjnej rzeczywistości. Zaczynamy wierzyć, że mamy zawsze wyglądają jak w reklamie, a dzieci rodzą się tylko zdrowe. I chcemy tak samo. Wyznaczamy sobie więc nierealne cele i zaczynamy ścigać się z niemożliwym.
Do mediów zawsze mnie ciągnęło, przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy nie zostać dziennikarką. Być może dlatego, że jestem naznaczona. W końcu, jak twierdzi tata, imię mam po Edycie Wojtczak. Nie sądziłam jednak, że aby stanąć przed kamerą telewizyjną muszę urodzić chore dziecko. Smutne to trochę, ale właśnie dzięki mojej Antosi mogłam tego doświadczyć. To ona przyprowadziła mnie w to miejsce i dziękuję jej za to. Traktuję to jak nagrodę za ciężką pracę. Bo opieka nad chorym dzieckiem to żmudna i ciężka praca. Powtarzalność czynności i ledwo dostrzegalna zmienność sytuacji może doprowadzić do szału. Czasami pojawia się frustracja, bo możliwości wyczerpują się zbyt wcześnie. A gdy dołoży się jeszcze bezsilność, człowiek może pęknąć. Dlatego trzeba czasami przełamać schemat i wydostać się z matriksa. Zapomnieć się. Aby iść dalej nie wystarczy tylko jeść i pić, trzeba jeszcze ładować akumulatory pozytywną energią. Mega powerem, który sprawi, że nie zabraknie nam siły. Nam, rodzicom, nie może przecież się nie chcieć. Kiedy przychodzi kolejny dzień musimy wstać z łóżka i brać życie za rogi. Nie możemy zwyczajnie zdezerterować. Dlatego czasami warto wpuścić w swoje życie trochę światła, by na chwilę znowu mogło nabrać kolorów. Choć problemy, z którymi zmagamy się na co dzień, nadal pozostaną nie rozwiązane, poczuć wolność nawet przez krótką chwilę ? bezcenne.
Dziękuję wszystkim, którzy dzięki temu, że obdarowują nas sobą, swoim czasem, sprawili, iż takie rzeczy jak warsztaty medialne mogły się zdarzyć. To dzięki nim nasze akumulatory mogą znowu być pełne. Ich ładowanie to warunek konieczny i niezbędny, by przetrwać życiowe ekstremum, jakim jest codzienne zmaganie się z nieuleczalną chorobą swojego dziecka. Chorobą, która sukcesywnie to dziecko wyniszcza, a nas, rodziców, podporządkowuje sobie bez reszty.
Dziękuję też mamom za to, że wspólnie możemy przeżywać nasze dramaty, dzieląc się swoim doświadczeniem i solidaryzując w przeżywaniu trudniejszych momentów. Wielki szacun dla Wszystkich!
Edyta mama Antosi
P.S. Więcej zdjęć z tych, ostatnich już przed wakacjami, warsztatów, znajdziecie pod TYM LINKIEM.