
Żaden problem (o ile się pracuje) przejść przez ten życiowy etap jeśli masz dwie zdrowe ręce i nogi. Pracujesz, wynajmujesz stancję, zarabiasz na samochód, dom i krok po kroku budujesz swój świat. Trochę trudniej ten sam cel pokonuje się osobie niepełnosprawnej. Nie jestem w tym temacie przypadkiem odosobnionym.
Świeżo po studiach podjęłam decyzję o wyprowadzce z rodzinnego domu spod maminych skrzydeł. Miałam szczęście, gdyż od czwartego roku studiów pracowałam - oczywiście na stanowisku stworzonym z dotacji PFRONU specjalnie dla mnie, jako osoby niepełnosprawnej, w jednej z warszawskich firm reklamowych. Praca była w domu przy komputerze, wykonywałam ją w ciągu dnia, a wieczorem wysyłałam internetowo do Warszawy. Jestem jeszcze z rocznika, w którym studia trwały 5 lat i kończyły się magisterium, nie było mowy o żadnych licencjatach, bo takowe nie istniały, a że 4 rok był już rokiem, w którym zaczynało się pisać pracę magisterską i niewiele było zajęć, spokojnie godziłam pracę z nauką i pisaniem pracy magisterskiej.

Jeśli się powiedziało A, trzeba powiedzieć B. A skoro samodzielność, to do końca - finansowa także. Z racji tego, że mój tato był zawodowym wojskowym, po jego śmierci miałam prawo przejąć po nim emeryturę tylko dlatego, że mam I grupę inwalidzką i całkowitą niezdolność do pracy na stałe. Choć, jak widać, ten przepis nie zawsze ma się do rzeczywistości, gdyż całkowita niezdolność do pracy nie zabrania zarobkowania o ile stworzy się osobie niepełnosprawnej specjalne, indywidualne warunki pracy uwzględniając jej schorzenie, związane z tym ograniczenia i możliwości. Mając taki wachlarz możliwości, pracę, rentę po rodzicu, czemu się nie rozwijać?
Ale - jak to ja - honorowa przekora uznałam, że chcę mieć własną rentę. Mając I grupę wystarczyło iść do ZUS-u, napisać wniosek, że zawieszam wypłacanie mi pieniędzy z wojska i proszę, by ZUS wypłacał mi pieniądze z tego samego tytułu. Takie prawo mi przysługiwało - o czym dowiedziałam się dopiero parę lat później od sędziego na rozprawie apelacyjnej. Pomyślałam: mam pracę, dostanę własną rentę z ZUS-u, będzie super. Pamiętam, jak jeszcze mama podtrzymywała mnie słowami: ?Nie przejmuj się, przyznają ci te pieniądze. Jak tobie nie dadzą to komu?? Przeliczyłyśmy się obie.

Do dziś tłumaczę sobie, że musiał sobie swój ?niehumor? na kimś wyładować. A że trafiła mu się lala o wyglądzie sierotki, która muchy nie skrzywdzi, to padło na sierotkę. Ale sierotka bystra jest. Pobeczała sobie parę dni i wyruszyła na wojnę z ZUS-em, lekarzami, komisjami i sądami. Trwało to wszystko parę lat, podczas których ja się ciągle odwoływałam, by na każdej kolejnej rozprawie dowiadywać się, że odwołanie zostaje odrzucone, a decyzja lekarza orzecznika jest wiążąca. Co gorsza - często sędziowie nie czytają akt spraw, przychodząc na rozprawę kompletnie nieprzygotowani, co zauważyłam na jednej z kolejnych rozpraw.

Liczyłam się z tym, że w sądzie apelacyjnym, podobnie jak w okręgowym, również mogę zostać odesłana z niczym, więc nastawiałam się psychicznie na kasację wyroku, poruszenie w telewizji, a nawet dochodzenie swoich praw w trybunale europejskim.
Nadszedł dzień rozprawy apelacyjnej. Miałam niesamowite szczęście, trafiłam na sędziego, dla którego ludzki los jest ważniejszy niż utrzymanie statystyki w ZUS-ie. Wygrałam na pierwszej rozprawie apelacyjnej, a na odczytaniu wyroku sędzia podkreślił: ?Nie musiała Pani stawać na komisję lekarską, jeśli orzeczono Pani I grupę w 18 roku życia. Ma Pani prawo zawiesić wypłatę świadczenia u jednego płatnika i odwiesić je u drugiego, a mając prawo wyboru, od kogo chce Pani pobierać rentę, to Pani o tym decyduje." Teraz to i ja to wiem.

Pewnie, że gdyby nie mój upór p.t. ?ja siama, siama?, wszystko toczyłoby się bez problemów, bez stresów, ale czy wtedy poznałabym siebie? To były najbardziej kolorowe i radosne lata. Ten czas przyniósł mi przyjaciół, przegonił wrogów, sprawdził ludzi i dał mnóstwo pomysłów. Co mi to dało? Sprawdzian samej siebie, swojej samodzielności, niezależności. Dziś wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych i że zawsze znajdę wyjście z trudnych sytuacji - bo tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono. I choć nauka życia kosztuje, mogę przyznać sama przed sobą, że tę lekcję odrobiłam z wynikiem - CELUJĄCY.
Lidia Lutyńska